Tuesday, September 24, 2013

Przebieranki cacanki...

Jakiś czas temu poszliśmy z Panem D. na imprezę. Kolega Ch. miał nam przedstawić swoją nową koleżankę. Niestety impreza była przebierańcowa - K. przebrana za cygankę, A. za solniczkę, ja za piratkę... Generalnie seksualność na minusie. Wchodzi Panna B. przebrana za króliczka playboya (tak, strój z sex-shopu). Stężenie testosteronu przekroczyło wszelkie normy. Nigdy nie ciągnęło mnie do przebieranek, ale następnego ranka po raz pierwszy wnikliwie przejrzałam profesjonalną ofertę...

Zacznę od tego, że łóżkowe przebieranki zawsze kojarzyły mi się z czymś bardzo żenującym. Nie umiem sobie wyobrazić, że wchodzę w stroju pielęgniarki i potrafię (nie śmiejąc się!) powiedzieć: "Panie D., czy jest Pan gotowy na zastrzyk?". Ba, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że Pan D. jest po takim tekście podniecony. Ewentualnie widzę go jak ze śmiechu turla się pod łóżko. Kurtyna w dół. 

Z drugiej strony, jak przypomnę sobie B. w stroju różowego króliczka, w falbaniastej spódniczce, która kończyła się zanim tak naprawdę się zaczęła i różowych uszkach, myślę, że może to jednak jest spełnienie najskrytszych marzeń faceta? I chociaż D. zarzeka się, że jego to nie rusza, rumieńce, którymi się okrył na widok biuściastego króliczka świadczą same za siebie... Tylko co, miałabym wkicać w takim stroju do sypialni i... co potem? 

Szukam porad na forum, pozwólcie, że zacytuję: "udaję, że się nie znamy, mówię, że nazywam się Jola (...). Jak jestem gotowa to wstaję, zrzucam szlafrok i mówię mu, że jestem policjantką, bo słyszałam, że złamał prawo..." (jest wersja z pielęgniarką - "że jego ubezpieczenie obejmuje wizyty domowe" - co na to ZUS?)... Mój hit to: "(...) przywitaj [go] w drzwiach, mówiąc coś o byciu następnym, zaprowadź na krzesło przygotowane niby do pobrania krwi - strzykawka z sosem/ czymś co ma zrobić rentgen np. telewizor". Śmieję się na samą myśl. Ale pielęgniarka, policjantka ok... ale co zrobić z sexi Królewną Śnieżką albo sexi Pocahontas?

Zastanawiam się, czy to szczyt nudy w łóżku, czy tylko urozmaicenie? A może w przebraniu czujemy się lepsze niż normalnie, śmielsze, fajniejsze, odważniejsze? Może nawet mężczyźni czują się odważniejsi, bo w "roli" można pozwolić sobie na więcej (wszak to nie "moja zwyczajna dziewczyna" a "moja niezwykła policjantka")? Przyznam szczerze, że nie umiem sobie siebie wyobrazić w jakiejś roli. Pan D. zapytany twierdzi, że nie chce absolutnie. Może poczekamy, aż wszystko nam się znudzi i wtedy zaczniemy wszystko "od nowa" pod nowymi pseudonimami? 

Sof.



                                                     Fot. Sasha Grey Evil Angel - Buttman Magazine Choice



Thursday, September 19, 2013

Ona.

"Srom" to najbrzydsze słowo świata. Możecie mnie przekonywać, że są gorsze, ale, wybaczcie, czy można bardziej obrzydzić tę piękną i tajemniczą część ciała?! Ostatnio przeczytałam artykuł na Vice "Va-jay-jay czyli jak nazwać swoją cipkę" i przyznam, że nadal nie wiem. I czuję się tym faktem zażenowana.

Nigdy nie zapomnę jednego z odcinów programu "Kamasutra" (nie wiem, czy to jeszcze leci? Ludzie w śpiochach ćwiczący kamasutrę...), gdy jeden z chłopców zapytany, jak mówi na genitalna partnerki odparł prosto z mostu: "pieróg". Najpierw wybuchnęliśmy z D. śmiechem... potem zaczęliśmy się zastanawiać, jak my mówimy na TO?

Okazało się, że nie mówimy... albo inaczej: mówimy, ale nie o sobie. Owszem mówimy o "cipkach" w telewizji/gazetach/gdziekolwiek, ale nie w łóżku. To słowo kojarzy mi się z czymś tanim, tandetnym i głupim (może dlatego, że prędzej używam tego słowa na nieogarniętych kierowców?). Z ust D. nigdy nie padło słowo pochwa (!), wagina (!) bo brzmią zbyt medycznie, a D. nie ma ochoty zmieniać się w sypialni w ginekologa.  Przy okazji dostał absolutny zakaz używania słowa "pipka"(nie wiem, skąd to wytrzasnał?). Z drugiej strony kiedyś powiedział "myszka", czym ja (było to na początku związku) pogardziłam uznając za zbyt infantylne. Teraz myślę, że ta "myszka" pośród "muszelek", "ciapciuszków" i "różyczek" brzmi naprawdę ładnie. 

Ostatnio nadrabiałam zaległości z różnymi koleżankami i zwróciłam uwagę, że wszystkie mówimy o TYM. "No wiecie, TAM..." - Czyli gdzie właściwie? Czy tak trudno to powiedzieć? O siusiakach, penisach i członkach możemy gadać,śmiać się i wymieniać refleksje i doświadczenia, ale o TYM mówi się wyjątkowo trudno. Może trzeba zatem wejść głębiej - nie pytać "jak mówimy", ale "jak myślimy"? No właśnie... 

Czy wokół cipek panuje zmowa milczenia? Jesteśmy zawstydzone między pochwą i cipką, waginą i myszką... Jedno brzmi głupio, drugie wulgarnie, trzecie medycznie - jednym słowem: słabo. I aż do teraz myślałam, że to źle, że nie umiem z własnym chłopakiem grać w otwarte karty i że to źle świadczy o mojej seksualności. Może jestem pruderyjna? Może na nic moje seksualne wyzwolenie, skoro nawet nie umiem prosto z mostu powiedzieć nic o moim ciele? Z drugiej strony pomyślałam, że może to dobrze, że musimy posiłkować się poezją i finezją mówiąc o TYM? Że jeśli chcemy sobie coś powiedzieć, musimy pokusić się o dwuznaczności, małe świństewka czy gry skojarzeniowe. Jest w tym coś fajnego...Miło mieć sferę tajemniczą, niepowtarzalną i... nienazwaną.

Sof.


* Jest jeszcze trzecia strona. Pisząc to wszystko uświadomiłam sobie, jak myślę, o własnej cipce. To ONA. I chyba tak właśnie o NIEJ myślę.  


                                                           Fot. Sergey Basovich



Tuesday, September 3, 2013

Porno dla kobiet?

Jakiś czas temu wykupiliśmy nowy abonament telewizyjny i w prezencie dostaliśmy miesiąc "wszystkich kanałów". Także kanałów porno. Nie jestem specjalnie pruderyjna, ale prawdziwych filmów porno właściwie nigdy wcześniej nie widziałam, a jeśli nawet to niby "przypadkiem", "kątem oka" i "z pewną taką nieśmiałością". Mając jednak przez miesiąc wszystkie Xtreme, Playboy'e i Hustlery naoglądałam się "na zapas" i za wsze czasy. Starałam się zachować "badawczy dystans" i ciągle się zastanawiam, czy kobiecie w ogóle filmy porno są potrzebne?

Zacznę od tego, że doskonale pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy znalazłam, całkiem przypadkiem, na komputerze Pana M.(były) zdjęcia roznegliżowanych lasek. Wtedy się zdenerwowałam, dziś pewnie wyciagnęłabym wnioski "co lubi" - owłosione od tyłu, nieśmiałe i przebrane za pielęgniarki czy jakieś kosmiczne hard core'y. Czy dziś wyprowadziłoby mnie to z równowagi? Pewnie trochę tak, bo cóż, nikt nie lubi mieć konkurencji i to w postaci zbotoksowanej i seksualnie wytrenowanej panny. Niemniej jednak, gdy podczas tego miesiąca oglądaliśmy porno wspólnie, nie czułam się w żaden sposób zagrożona. Może to jest jakiś sposób na oswojenie filmów dla dorosłych?

Jeśli chodzi o same filmy to cóż... film filmowi nierówny. Przyznam, że większość jest pioruńsko nudna. Wydawało mi się, że po prostu nie jestem "targetem" i półgodzinne pokazywanie cipki jest dla mnie nieciekawe, bo nie posiadam penisa (który potencjalnie byłby zainteresowany), niemniej jednak Pana D. też filmy te w pewnym momencie nudziły (a przynajmniej tak twierdził skacząc po kanałach). Straszne są scenerie, kolory, głosy - wszystko wydaje się takie brudne, używane, nieładne. Nawet większość gwiazdek wydaje się nieświeża i zwyczajnie nieatrakcyjna. W tym całym natłoku ciał zdarzają się jednak perełki - śliczne dziewczęta, piękne sceny, pociągająca erotyka... Zdarzają się. Niestety rzadko.

Przyznam szczerze, że po tygodniu oglądania miałam poczucie, że wszystko już było. Dowiedziałam się, co to jest "stocking", widziałam szpagaty jak u mistrzyń świata w gimnastyce artystycznej, widziałam cały wachlarz gier wstępnych i wiele, wiele penisów... Mimo to uważam, że oglądanie pornosów z chłopakiem jest bardzo przyjemną rozrywką:

- to szansa na wyjawienie swoich sekretów...
Faceci często są w tej materii opornii (po co gadać, lepiej robić). Czasem dobrze jednak pogadać, co lubimy, a czego nie, co jest super, a co totalnie do bani... wreszcie: czego można by spróbować... (czasem tak trudno powiedzieć o skrytych fantazjach). Już widzę tę scenę: - Ojej! Zobacz, co on jej robi... Ciekawe czy my... czy ty byś tak... Challenge accepted.

- to może być całkiem dobry wstęp...
Może i laska na ekranie ma chudszy brzuch i ładniejszą pupę, ale to ty jesteś obok... Mogę się założyć, że większość facetów nie wytrzyma napięcia. Zresztą powiem szczerze, że kobiety (przynajmniej ja) też zaczynają w pewnym momencie miękną i to bynajmniej nie z powodu porno-facetów (to dziwne, ale większość jest taka brzydka... ble)

Cóż, prawda jest taka, że faceci oglądają porno. Myślę, że czasem wynika to przyzwyczajenia, ot tak, w ramach relaksu, a nie po to, by onanizować się przed ekranem komputera. Nie zmienia to faktu, że robi nam się zwykle słabo na myśl o "bliskim kontakcie" z jakąś panną, która wygina się i wypina jakby nie miała kręgosłupa (moralnego ;))... Może oglądanie we dwoje jest jakimś rozwiązaniem? Moim zdaniem to fajny element na ożywienie spraw łóżkowych. Nie, nie mówię, że to inspiracja, że pornosy maja być filmami instruktażowymi (Boże!), ale raczej połechtaniem zmysłów... Najważniejsze to zachować dystans, a w odpowiedzniej chwili zostawić jęczące panie daleko z tyłu... 


                                                                 Fot. Lexus AG

Friday, August 30, 2013

Dlaczego kobiety się (nie) masturbują?

Siedzimy sobie jakiś czas temu we trzy: O., A. i ja. Gadamy, pijemy wino, gadamy... Nagle O. wypala, że musi się często masturbować, bo jej chłopaka nie ma. A. oburzona: jak to... masturbować? Okazało się, że siedzimy przy stole z 30-letnią kobietą, która nigdy się nie masturbowała. Nie-do-wiary.

Gwoli ścisłości: 30-latka, oświecona, wyzwolona, wyższe wykształcenie, paru facetów na koncie, ateistka, od jakiegoś czasu poszukująca singielka (czy to oksymoron?). Dlaczego zatem nie oddaje się tej malutkiej przyjemności? Nie potrafiła nam powiedzieć. Po prostu nigdy o tym nie myślała. 

Czy jak już wyrośniemy z "nastu" lat wyrastamy także z tego małego sekretu, o którym większość facetów nie ma zielonego pojęcia? (tak, tak...niewiele wiedzą o wielokrotnym orgazmie). A może wyrastamy w momencie, kiedy seksualność nie jest już jednoosobowa, a staje się sprawą wspólnego łóżka? No właśnie: czy będąc w związku można się bezkarnie masturbować? Pamiętam, że kiedyś pewien Pan M. obraził się na mnie śmiertelnie, gdy nabrał podejrzeń, że nie chcę z nim spać, bo się masturbuję. A jeśli nawet tak by było, czy popełniłabym grzech ciężki? Czy masturbacja szkodzi w łóżku, czy wręcz przeciwnie?

Słyszałam opinie, że masturbacja uzależnia i jestem w stanie w to uwierzyć. Nie chodzi o robienie tego kompulsywnie wszędzie i na różne sposoby, ale o to, że potem nie jesteśmy w stanie przestawić się na "prawdziwy" tzn. podwójny seks. Prawda jest taka, że po masturbacji zwykły seks ograniczający się do pioruńsko nudnej penetracji może być rozczarowujący. Kolejna rzecz to poczucie winy - najpierw, że się w ogóle masturbujemy. Kto to widział! Wpisałam w google pytanie: "Dlaczego kobiety się masturbują?". Większość ludzi nie zastanawia się "dlaczego", ale "czy w ogóle", a już najlepsze są odpowiedzi, że te, które wiedzą jak, to się masturbują. Mam podejrzenie, że nie ma kobiet, które nie wiedzą jak, są tylko takie, które się boją wiedzieć. Wpędza się nas przecież w poczucie winy, bo przecież to "samogwałt" (jak ja nie cierpię tego słowa), bo przecież nie produkujemy spermy (ergo: nie musimy), przecież nam "nie staje" i tak dalej i tak dalej... Nie ma przyzwolenia na kobiecą masturbację, więc trochę głupio sie do tego przyznawać, czasem nawet przed samą sobą.

W kobiecej masturbacji jest jednak coś całkiem innego. Górnolotnie nazwałabym to mistyką. Pewien sekret, fantazja i czysta przyjemność. Orgazm to dodatek (nie powiem, bardzo przyjemny), bo clou całości to, moim zdaniem, poznanie swojego ciała. Naprawdę uważam, że kobieta, która się nie masturbowała nie poznała granic swojej seksualności. Jak to ktoś mądry zauważył: żeby wiedzieć jak i gdzie  mężczyzna ma cię dotknąć, musisz najpierw sama wiedzieć, jak i gdzie chcesz być dotykana. Nie wspomnę o tym, że chyba nic tak nie relaksuje, jak miły, odprężający auto-masaż okolic intymnych, który raczej pobudza apetyt na seks z partnerem aniżeli go tłumi (jak to bywa z masturbacją męską - o tym kiedy indziej). Sama wiesz najlepiej, czy lubisz długo i w około, czy prosto do celu, mocniej, słabiej, wyżej, niżej... Jest wiele możliwości i kto je wszystkie wypróbuje jeśli nie ty sama?

Wróćmy jednak do pytania: czy masturbacja w związku jest legalna? Odwróćmy kota ogonem: czy chciałabyś wiedzieć, że twój chłopak się masturbuje? Założę się, że pomyślałabyś, że zwyczajnie mu nie wystarczasz. W drugą stronę działa to tak samo. Mimo to uważam, że w każdym życiu seksualnym powinien być obszar sekretny, którym nie dzielimy się z partnerem, ot, takie nasze własne miejsce, a nawet poligon, na którym trenujesz "dochodzenie na czas" :) Jeśli tylko nie każesz chłopakowi ścigać się z twoją ręką (niestety twoja ręka wie więcej niz on...), to może wam wyjść tylko na dobre. Zresztą może nie będzie miał nic przeciwko na mały trójkącik: on, ty i ręka...  

Fot. PunkECat by Aaron Francis

Sunday, August 25, 2013

Pierwsze razy

Najgorzej wspominam wszystkie swoje "pierwsze razy". Nie, nie ten "pierwszy najpierwszy", o którym innym razem, ale wszystkie kolejne łóżkowe początki, które do dziś w większości staram się wyprzeć z pamięci. Może właśnie świadomość, że pierwsze razy zostają w pamięci na amen sprawia, że ogarnia mnie paraliżujący strach?

Wszystko zaczęło się od spotkania z O., która wspominała z żalem pierwszy (i ostatni - stąd żal) seks z nowo poznanym panem. Pan był "fantastyczny" w te klocki. Nie widziałabym w tym nic dziwnego, ale pamiętam, że poprzedni także był za pierwszym razem fantastyczny, a jeszcze poprzedni był - od pierwszego do ostatniego razu - ... fantastyczny. (O. należy się przypis - trzech panów "rozkłada się" na 2 lata, więc nie jest źle). To mi dało do myślenia. Moje pierwsze rayz zwykle są dość żenujące, bo popełniam dwa zasadnicze błędy:

- Chcę być super-ekstra-wspaniała
Prężę się, wyginam, zmieniam pozycje, skaczę i robię cuda wianki, przez co zapominam, o co w tym wszystkim chodzi. Nagle przypominam sobie wszystkie porady seksualne z Cosmo i pragnę być spełnieniem wszelkich męskich fantazji - najepiej wszystkich na raz (śmiem podejrzewać, że wygląda to żenująco)

- Jestem skrępowana jak bożonarodzeniowa szynka
Świadoma swoich wad rozlicznych staram się ukrywać to i tamto, wszak lepiej żeby potencjalny partner nie zauważył od razu niedostatków... Staram się nie leżeć na plecach (spłaszcza mi to biust), wciągam brzuch na jeźdźca (ile to wymaga samokontroli!), zgarniam włosy, żeby zasłonić nieco odstające uszy, ciągle myślę, czy od tyłu nie widać mi na udach celulitu (nie jestem w stanie tego zweryfikować)

Krótko mówiąc - porażka i wychodzenie z siebie. To jedyny moment, kiedy w czasie seksu mentalnie lewituję nad łóżkiem i zastanawiam się, czy dobrze mi idzie. Prawdziwe seksualne interview. Czy O. idzie lepiej, bo nie jest spięta? Ja jak widać rozpinam się dopiero przy kolejnym razie, kiedy oboje wiemy jak wyglądamy i możemy w spokoju odłożyć na bok pewne sprawy - on już wie, że nie jestem gwiazdą porno, a ja, że i jemu daleko do Davida Beckhama (hm...). Została nam tylko naga prawda i możemy z nią robić to, co nam się żywnie podoba. 

Nienawidzę pierwszych razów. Kocham za to drugie razy. W moim przypadku zawsze były bardzo dobre. Może ja zakochuje się od drugiego wejrzenia? 

Sof.

                                          fot. Mihai Malaimare jr


Friday, August 23, 2013

Co to znaczy "mały"?

Ile razy w życiu kobieta musi powiedzieć słynne "rozmiar nie ma znaczenia"? Pal licho jeśli pada to z ust mężczyzny (chociaż jest to, jak sądzę, strasznie żenujące), gorzej, jak musi powtarzać to samej sobie uprawiając z kimś seks (w trakcie, tuż przed albo tuż po). Co to znaczy mały?

Google twierdzi, że "normalny" penis ma od 12,8 do 14,5 cm (w stanie pobudzenia). Przeraziła mnie ta dokładność co do milimetra. Nie daj Boże krzywo przyłożysz linijke i klops. Zresztą milimetr tu, milimetr tam i z 15 cm robi się 10... Z uwagi na to, że klasyczna wagina ma ponoć (zastanawiam się, jak to sprawdzić?) 6-8 cm, powinno wszystkiego starczyć (z łechtaczką na zewnątrz to już w ogóle)... Jeśli jednak powtarzasz sobie "że TO nie ma znaczenia" to coś jest na rzeczy. 

Z moich pobieżnych obserwacji i konsultacji z B. wynika, że są dwa gatunki "mniejszych" mężczyzn:

- Mężczyzna, który wie, że ma małego penisa.
Niech żyje samoświadomość i szatnie koedukacyjne na basenach! Niestety w tym wypadku samoświadomość zwykle prowadzi do tego, że chłopcu wydaje się, że jak będzie "dzikim zwierzęciem" to dziewczyna nie zauważy braku kilku centymetrów tu i ówdzie. Szarpią, gryzą, jęczą (oczekując takiego samego akustycznego zaangażowania partnerki), a co gorsze pytają (retorycznie): Dobrze ci było (?) - znak zapytania w nawiasie, bo dla niego to oczywiste, że dobrze (to tak jakby chcieli po wszystkim powiedzieć całemu światu: "Ha! Mały jest lepszy niż duży!")

- Mężczyzna, który nie wie, że ma małego penisa. 
Nie wie, nie chce wiedzieć, albo od czasów podstawówki miał zwolnienie z basenu i myśli, że w filmach porno wstrzykuje się botoks w penisy (coś się wstrzykuję to fakt, ale to chyba nie botoks...). Jest w łóżku normalny... a tobie po wszystkim chce się płakać. Tak tak, chce ci się płakać, bo czujesz się jak ostatnia dziwka - on jest miły, dobry, robi ci śniadania, a ty myślisz o tym, żeby go rzucić z powodu penisa! Najgorsi są faceci z małymi penisami i wielkimi sercami - najgorsza kombinacja ever, nie-do-rzucenia.


Czy nie ma w takim razie ratunku i powinno się kogoś rzucić z powodu penisa? (nawet jeśli jest kochany, kupuje kwiaty i zaskarbił sobie sympatię babci?). Raz spotykałam się z panem A., który był w grupie pierwszej. Nie było źle, ale... szczęśliwie rozstaliśmy się z powodu "niedopasowania charakterów" a nie "niedopasowania organów płciowych". On natomiast jest teraz w szczęśliwym, długim związku i, jak sądzę, uprawia seks. Może w takim razie to ja byłam "za duża"? Może nie ma "za małego" i "za dużego", jest tylko subiektywnie "nie taki"?

Sof.